Wspomnienia

Wrzesień 1939 roku we wsi Patoki w relacji Amelii Wiśniewskiej

Data publikacji: 2011-12-11


Zamieszczone przez: Fred

Na krótko przed rozpoczęciem bitwy przybyło do naszego gospodarstwa około trzydziestu żołnierzy polskich na rowerach. Pozostawili je pod ścianą i starali się zorganizować sobie coś do zjedzenia. Wkrótce odjechali. W niedługi czas potem przymaszerowała polska piechota. Żołnierze zaczęli przechodzić i przynosić broń na południowy brzeg Bzury. Było wtedy bardzo spokojnie. Jednakże w czasie przeprawy zawyło nagle w powietrzu i rozległy się potężne wybuchy, że wydawało się, że wszystko wokoło zadrżało w posadach. Bitwa zaczęła się niespodziewanie. Granaty artyleryjskie rwały się z ogromnym trzaskiem i hukiem. Pociski karabinowe leciały z gwizdem ze wszystkich stron. Zabudowania ogarnęła chmura dymu. Powstał taki ogromny huk i grzmot, że w pierwszej chwili nie wiadomo było, co ze sobą zrobić i jak ratować życie. W domu był mąż, dziecko i kilka osób z najbliższej rodziny. Wiedzeni instynktem padliśmy wszyscy na podłogę pod ścianą mieszkania. Zabudowania były murowane i chroniły przed pociskami karabinowymi a także armatnimi. Wokoło biły gromy i bez przerwy huczało. Dym wciskał się do gardeł. Nie wiadomo, jak tak długo leżeliśmy, nie wiedząc, co się dzieje na zewnątrz. W stanie lęku zatraciła się rachuba czasu.

A tymczasem w młynie, w którym pełno było zboża nawiezionego po żniwach przez okolicznych mieszkańców, wybuchł pożar. Wewnątrz młyna był terminator, który opowiadał później, że widział, jak ktoś rzucił przez okno dwie butelki z benzyną i zaraz potem zapaliło się. Nie wiadomo, czy tak było naprawdę. Gdyby terminator był przytomny i gdyby zechciał, to mógł z łatwością ugasić pożar w zarodku.

Po kilku godzinach żołnierze polscy wycofali się z powrotem w kierunku szosy warszawskiej. Mój mąż zaczął wtedy gasić pożar młyna, chcąc przynajmniej uratować turbiny. W tym czasie nadleciały niemieckie samoloty. Krążyły nad młynem tak bardzo nisko, jakby lotnicy chcieli zajrzeć przez okno, co się dzieje wewnątrz. Pęd powietrza przyginał rosnące w ogrodzie słoneczniki niemal ku samej ziemi. Niemcy byli po tamtej stronie rzeki w olszynach, a nie widząc na północnym brzegu Polaków, przeszli do naszych zabudowań. Pamiętam, że spojrzałam wówczas przez okno i zobaczyłam gorzką scenę. Nieopodal przed domem stała duża murowana piwnica. W momencie, kiedy Niemcy weszli do zabudowań, z piwnicy wysypała się gromada żołnierzy w polskich mundurach. Podbiegli do Niemców i zaczęli się z nimi serdecznie witać a ci częstowali ich papierosami i pożywieniem. Widziałam, że jedni i drudzy byli sobie bardzo radzi. Domyślałam się wówczas, że volksdeutsche służący w polskim wojsku zdezerterowali w czasie bitwy i ukryli się w piwnicy, a kiedy ujrzeli Niemców, wyszli im naprzeciw.

W tym czasie zaszło wydarzenie, które mogło się źle skończyć dla mojego męża. Niemcy, wchodząc do naszych zabudowań, pytali brata męża, czy we wsi są żołnierze polscy. Ten, nie widząc nikogo, odpowiedział przecząco. Tymczasem, jak się później okazało, w czasie odwrotu część żołnierzy polskich schowało się w dalszych zabudowaniach Patok. W pewnym momencie padł strzał, zabijając jednego żołnierza niemieckiego. Niemcy chcieli wtedy wziąć odwet na moim mężu i natychmiast go zatrzymano. Mąż władał dobrze językiem niemieckim i zaczął się tłumaczyć, że kiedy Niemcy przeszli na północną stronę Bzury, to wtedy rzeczywiście nie było widać żołnierzy polskich. Mimo tego, po bitwie zabrano męża do Łowicza na Gestapo, skąd po pewnym czasie został zwolniony za wstawiennictwem oficera, który u nas kwaterował.

Po zakończeniu walk widziałam w pobliżu naszego gospodarstwa dwóch poległych żołnierzy polskich, jeden leżał na grobli, drugi w pobliżu drogi. Pochowano ich tam, gdzie zginęli a następnego roku przeniesiono na cmentarz w Kompinie. Nadmieniam, że od dnia, w którym Niemcy weszli do naszych zabudowań, nie opuścili ich aż do czasu zakończenia działań wojennych. Młyn w czasie okupacji został odbudowany i uruchomiony.

Przychodzili do nas często partyzanci, których wspomagaliśmy żywnością i pieniędzmi. Wspominaliśmy również finansowo akcję pomocy dla Polaków osadzonych w więzieniu na Pawiaku. Ale to już odrębna i bogata w przeżycia historia.


Źródła
Maszynopis relacji z archiwum Piotra Aleksandra Kukuły w zbiorach rodzinnych Haliny Kukuły (w czasowym depozycie u Alfreda Nowińskiego).
Autor wspomnienia
Amelia Wiśniewska, właścicielka młyna wodnego przy ujściu Rawki do Bzury we wsi Patoki.
Data zebrania
dn. 12 czerwca 1977 r.
Zebrane przez
Piotr Aleksander Kukuła (1916-1979), uczestnik bitwy nad Bzurą w służbie 37 pułku piechoty, autor książki pt. "Piechurzy kutnowskiego pułku".